Popłuczyny po porzygu

W zeszłe wakacje pracowałem we Francji w obozie dla polskich pracowników. Pewnie słyszeliście o takich w TV. Traktowanie ludzi jak niewolników, kiepskie warunki, wyzysk i konieczność kontaktów z francuzami. Któregoś dnia, nasz nadzorca o wdzięcznej ksywie Dziadu i takiejż aparycji rzucił na stół jakieś napuchłe buły z czekoladą oznajmiając Żryjcie te gówna.

                Cztery tygodnie temu jadąc autem w radiu akurat puszczali dwa utwory o relacji rodzic-dziecko. Tak jak piosenka Nosowskiej jeszcze trzymała fason, tak sentymentalny raper śpiewający ze smutkiem że też będzie krzyczał na synka był całkowicie niestrawny. Wcale mi się żal tego dzieciaka nie zrobiło.

                Trzy tygodnie temu, znów w radu, znów w samochodzie Grzegorz i Patrycja Markowscy odkryli że jako ojca i córkę coś ich łączy. Tak koniunkturalnego ścierwa dawno nie słyszałem.

                Dwa tygodnie temu byłem na koncercie z okazji zaliczania jakiegoś egzaminu w szkole muzycznej przez moją daleką krewną. Fajnie dziewczyna grała, ale napuszenie jakie temu towarzyszyło było nie do zniesienia. Mam takiego znajomego, księdza. Nikt nie potrafi smarkać z taką nonszalancją. W najbardziej nawet podniosłym momencie potrafi wyciągnąć chusteczkę, rozwinąć ją jednym zręcznym ruchem ręki i wydać z siebie dźwięk, jakby się słoń zaciął rozporkiem. Szkoda że nie było go podczas tego występu. Siedziałbym wtedy obok, w całkowitej konsternacji wywołanej wydmuchaniem przez niego nosa i pęczniał z dumy myśląc „To mój kolega tak ładnie popsuł wam zabawę”.

                Tydzień temu głośno było o wystawie w Toruniu. Środowiska Chrześcijańskie oprotestowały jakąś satanistkę za to że wycina sobie pentagramy na ciele. Mnie bardziej poruszyła pewna „instalacja”. Otóż w drzwiach, po obu stronach framugi stali goły facet i baba. Odwiedzający przybytek musieli się przeciskać między nimi, co wywołać miało poczucie zażenowania. W obecnej wersji, ze względu na to poczucie, drzwi z golasami ustawiono gdzieś z boku.

 Problem ze współczesną sztuką jest taki, że zakłada ona iż wszystko zostało już kiedyś powiedziana, a mimo to, bądź właśnie przez to skupia się na poszukiwaniu nowych form wyrazu. Poszukiwanie formy, stało się wytłumaczeniem dla braku treści. Patrząc na wydarzenia artystyczne można się natknąć na całą kupę nadętych pajaców twierdzących że nic nie jest w stanie przedstawić ich wrażliwości bardziej, niż instalacja doniczki w pisuarze, bądź performance polegający na wepchnięciu sobie melona do ucha. Mnogość możliwych interpretacji takiego „dzieła” ma zapełnić pustotę tego czym jest ono w istocie. Cała sytuacja przypominałaby tę z bajki „Nowe szaty cesarza”, jednakże zamiast prostolinijnego dziecka, tu mamy do czynienia z napuszonym krytykiem, który dostaje erekcji na myśl że artysta prowadzi inteligentną grę z widzem, który w finale sam już nie wie co jest rzeczywiste a co pozostaje kreacją. Bezmyślność uświęcana przez bełkot.

                Środowiska artystyczne zostały zmonopolizowane przez lewicę, święcie przekonaną o tym, że przez wzgląd na swoją wrażliwość społeczną, jest ona jakoś szczególnie predestynowana. Gdy taki artysta przystępuje już do realizacji swego dzieła, z bólem musi dokonywać odkrycia, że wrażliwy być może jest, ale przede wszystkim na własną krzywdę, ewentualnie na postulaty głoszone przez jego środowisko. Zmuszony jest zatem do poszukiwania takiej formy wyrazu, która ukryłaby, że tworzona przez niego sztuka nie ma żadnych wartości uniwersalnych, a jest jedynie afirmacją egoizmu.  W tak pojmowanej sztuce, tylko inny egoista jest w stanie dostrzec coś, co może wydawać się pięknem. W konsekwencji czego środowiska związane ze sztuką coraz bardziej zamykają się w hermetycznej bańce samolubów, wazeliniarzy i snobów.

                Dante, Bach czy Herman Melville, Orson Welles przecież również zetknęli się z problemem poszukiwania formy. Również oni mieli świadomość że odnoszą się do motywów które przewijały się w dziełach wcześniejszych twórców.  Z jakiś jednak powodów ich dzieła poruszały nie tylko zamkniętą kastę, rzekomo bardziej wrażliwych ludzi. Z perspektywy takiego porównania widać wyraźnie, że ktoś tu pomylił wrażliwość z rzewnością. Różnica jest taka, że ta pierwsza, mimo iż wewnętrznie dana artyście skierowana jest na innych, zaś ta druga od innych człowieka oddala. Współczesny artysta, podobnie jak klasyk posiada indywidualne przeżycia, jednak ten pierwszy zachowuje je dla siebie, nic za ich pomocą nie wnosi dla ludzi. Zapraszając kogoś do swego wnętrza, pokazuje mu co tam jest, jak anatom, po czym wypluwa z niczym. Kiedyś widz był dupą a sztuka papierem toaletowym, dziś rolę się odwróciły.

                Dochodzimy zatem do sytuacji, kiedy można, pozostając w głównym nurcie słuchać rodziny Markowskich, kalać się współczesną sztuką bądź wysłuchiwać napuszonych emerytów kontemplujących już nawet nie tyle klasyków, co kurz którym ich dzieła obrastają. Albo zamknąć się w domu ze starą książką. Do wczoraj najciekawsza wydawała mi się ta czwarta opcja.

                Dziś byłem w kinie na najnowszym filmie Clinta Eastwooda. Fajnie że jesteś Clint.

Dodaj komentarz